Chciałabym przedstawić Wam swoją historię odchudzania, przestrzec i poprosić zarazem o radę...
Wszystko zaczęło się mniej więcej rok temu, jak stwierdziłam, że można byłoby trochę schudnąć przed wakacjami - nigdy nie miałam kompleksów, wręcz przeciwnie - byłam zakochaną w sobie dziewczyną. Więc, z totalnego braku jakiejkolwiek wiedzy na temat odchudzania i dietetyki, zastosowałam system „na śniadanie muesli z jogurtem, na kolację jabłko” + co najmniej pół godziny joggingu. Schudłam na tym dość sporo - z wagi ok. 54 kg (wzrost 161 cm) zleciałam do 44 kg. Wtedy się przestraszyłam i zaczęłam dodawać więcej kalorii do jadłospisu, wzbogacając go w białka, tłuszcze etc. W międzyczasie straciłam okres - nadal mam z nim problemy. Jadłam ładnie, dużo, zdrowo i pełnowartościowo. Mój matabolizm jechał na najwyższych obrotach. Ale przyszły święta Bożego Narodzenia - tutaj pierniczek, tam serniczek... I z 45 kg (kilogram poszedł w górę, z czego byłam zadowolona, ale uważałam „żeby nie przybrać ani grama więcej”) zrobiło się 48 kg. Załamałam się, bo było mi dobrze jednak z tymi 45 kg, moje nogi jakoś wyglądały (a zawsze miałam z nimi problem - pełniejsze uda w stosunku do chudziutkiej góry wyglądały nieproporcjonalnie), czułam się lekka i pewna siebie. A te 3 kg na plusie? Stwierdziłam, że muszę je szybko zrzucić. I tak przeszłam na dietę Dukana. Siedziałam na niej 4 miesiące, trzymałam się jej naprawdę rygorystycznie, zeszłam do 46 kg. Ale czułam się źle i taki system nie przyniósł zamierzonych efektów, więc przeszłam z Dukana na MŻ. I to MŻ znaczyło... 700 kcal dziennie. I było OK, dopóki organizm się nie zbuntował i nie zaczęłam się ostatnio obżerać. Brzmi typowo - w pewnym momencie włącza mi się w głowie lampka, jakiś zapalnik - jem, jem, jem (i to zwykle rzucam się na płatki owsiane z jogurtem - wydaje mi się, że to przez deficyt węglowodanów spowodowany przez Dukana, tamta dieta polega przecież w głównej mierze na likwidacji węgli), potem mam wyrzuty sumienia, i ćwiczę - SKALPEL, 2x6 minut z Chodakowską, godzina hula hoopu i jogging 40-50 minut.
Chciałam Was poprosić o pomoc - jak wyjść z tego błędnego koła? Wiem, że muszę zwiększyć kalorie, to na pewno. Nie chcę przytyć. A może od razu, z tych 700 kcal wskoczyć na swój PPM? Ale to prawie 400 kcal różnicy. Tak się miotam między sprzecznymi informacjami, poradami... I trudno mi jest wybrać to, co byłoby dla mnie najwłaściwsze.
Tylko nie piszcie, że mam niedowagę. Wiem o tym, ale wiem też, a raczej - pamiętam, jak czułam się z tymi 44 kg. Pomóżcie mi do nich wrócić.