Oczywiscie to kwestia indywidualna, ale zarowno wg mnie, jak i wiekszosci, jesli nie wszystkich moich znajomych, obciazenie psychiczne jest wieksze na zawodach. Tu wiesz dlugo do przodu kiedy bedziesz walczyl i czekasz na to analizujac swoje szanse i przeciwnikow. Na ulicy po prostu kasujesz kolejnego frajera
. Czasami dopiero po fakcie mozesz sie zalamac. Jedyny raz kiedy walczylem z gosciem uzbrojonym w cos ostrego (tulipan) to bylo dla mnie jak walka treningowa. Dopiero po fakcie kiedy pomyslalem jak malo brakowalo abym zamiast w przedramie zarobil w bebechy, o maslo nie zrobilem w gacie.
Widzialem juz gosci ktozy bez mrugniecia okiem szli w dym, a spalali sie na zawodach.
Oczywiscie sa to troche inne roszaje stresu, ale zawody najlepiej przygotowuja do konfrontacji ulicznej wg mnie. Bez wzgledu na to czy uznajesz je za wieksze czy za mniejsze obciazenie nie ma po prostu lepszej metody. No chyba ze hipnoza.
To co piszesz to wlasnie jedna z zasad postepowania z kilkoma. Ale zaznaczam ze jak od kazdej i od niej sa wypadki. W 99% grup przeciwnikow jest dobra. Kiedy jednak masz do czynienia z goscmi zdeterminowanymi do walki, ktorych nie zniecheci sie w ten sposob, trzeba zaczac od najslabszego ogniwa, aby jak najszybciej wyeliminowac przewage liczebna.
Paweł Ziółkowski
---
"jest takie miejsce (ring lub klatka) gdzie małe dzieci płaczą, ale mamusia nie słyszy"
Renzo Gracie