Historia może wydać się nieco śmieszna dla niektórych :- ) ale mam dystans więc śmiać się można :- P
Do niedawna prowadziłem w dużej mierze siedzący tryb życia, pozbawiony ruchu (jestem programistą), ale z końcem wiosny przeprowadziłem się w góry (kompletne odludzie). Od kilku miesięcy praktykuję coś, co może nie jest treningiem stricte na siłowni, ale z pewnością ma olbrzymi wpływ na siłę i wytrzymałość. Mam tu na myśli ściąganie sporych ilości drewna z lasu porastającego cholernie strome, górskie zbocze. Z racji tego, że proces jest systematyczny i trwa już jakiś czas zaobserwowałem u siebie olbrzymie zmiany również w kontekście własnego samopoczucia. Tutejszy klimat spowodował, że całkowicie zanikły objawy dawnej astmy, co też spowodowało, że chyba po raz pierwszy w życiu mogę pomyśleć o programie ćwiczeń dla siebie.
Analizując cały proces czysto siłowo (dzieląc go na pewne dające się wyodrębnić czynności) wychodzi mniej więcej coś takiego. Wysiłek systematyczny 3-4 razy w tygodniu po około 2 godziny (1 godzina rano i 1 po południu - inaczej nie mogę, bo muszę to godzić z pracą). Drzewo znajduje się w miejscu, do którego w żaden sposób nie da się dojechać sprzętem, więc wszystko robi się ręcznie. Leżą sobie ścięte przez drwali (całe, niepocięte) drzewa na niemal pionowych, górskich zboczach. Po tych zboczach trzeba łazić. W sumie podczas jednego pobytu w lesie, włażę i złażę w sumie od kilkunastu do kilkudziesięciu razy, co przekłada się jakby nie patrzeć na ćwiczenie nóg. Efekty widać, bo na początku zdychałem po pierwszym wejściu, a teraz w zasadzie już nie potrzebuję dłuższych odpoczynków. Docierając do drewna trzeba je pociąć. Z racji tego, że ono leży na skarpie tnie się je na pi razy drzwi 90 - 150 cm długości wałki (długość zależy od umiejscowienia i rodzaju drewna). Potem trzeba te wałki ręcznie przestawiać o 90 stopni tak by dalej sturlały się w dół zbocza. Ciężar tych wałków jest tak duży, że jeden to niemal granica moich aktualnych możliwości. Nie wiem, które mięśnie tu pracują, ale mam wrażenie, że nial wszystkie w górnej partii ciała. Wałki spadają w dół tylko do pewnego momentu. W momencie kiedy trochę się ich uzbiera, trzeba wrócić do domu, a wygląda to tak, że od miejsca gdzie wałki spadają do granicy lasu jest około 20 metrów (nadal dość stromego zbocza) i potem to samo zbocze tylko już bez lasu ciągnie się przez około 70 metrów do domu. Zatem od wałków do miejsca składowania jest 100 metrów w jedną stronę. Z domu bierze się ręczny, metalowy, dwukołowy wózek. Nie jest jakoś straszliwie ciężki, ale wdrapanie się razem z nim na to zbocze to całkiem spore wyzwanie. Na miejscu, trzeba te wałki ułożyć na wózku. Jak pisałem wcześniej, wałki tnę na taką długość, by (na granicy możliwości) być w stanie każdy z nich w dwóch łapach podnieść. Zazwyczaj wózkiem nie da się wjechać pod same wałki, więc każdy z nich pojedynczo się przenosi z 10 metrów do wózka. Na wózek wchodzi od 3 do 6 wałków w zależności od ich grubości i rodzaju drewna. Tak załadowany wózek trzeba ze zbocza zwieźć. I tu trzeba przyznać, że podniesienie go (bo to dwukołowiec) to też niemal granica możliwości, tym bardziej, że jedzie się z tym w dół i to po bardzo nierównym terenie. Kawałek za granicą lasu wózek się rozładowuje i dalej w dół wałki się toczy, przy czym wbrew pozorom nie jest to byle pikuś. Wałki nigdy nie są idealnymi walcami, więc skręcają, a łąka nie jest idealnie równa. Wygląda to tak, że nogami się te ciężary przeturluje parę metrów, po czym trzeba się schylić i wałek przestawić, by złapał właściwy tor. Tu w praktyce ćwiczą i nogi i górne partie ciała. No a po wszystkim wałki pod daszkiem trzeba jeszcze poukładać jeden na drugim (to kolejne ich noszenie), a na koniec wszystko to trzeba pociąć na mniejsze klocki i porąbać, przy tym pracują przede wszystkim górne partie mięśni.
Rezultaty tej zabawy są zadziwiająco zauważalne zarówno w wytrzymałości jak i sile. Poza tym zacząłem chodzić bardziej wyprostowany (komputer przygarbia). Zalet cała masa. To trochę lepsze (klimatycznie) niż siedzenie w siłowni i gapienie się w ścianę :- p przynajmniej jakiś z tego konkretny pożytek.
Teraz może garść faktów. Wzrost około 186 cm przy wadze ZALEDWIE 62-64 kg. Chciałbym przybrać nieco na masie. Pomyślałem, że jeszcze z miesiąc / góra dwa czeka mnie znoszenie drewna (sumarycznie będzie tego ze 25 metrów sześciennych), a potem przyjdzie zima i może warto przerzucić się na skonkretyzowany trening.
Tu zwracam się do tych, którzy się na rzeczy znają. Jaki trening i jaka dieta dla kompletnego chudzielca, który jednak ma już trochę krzepy w łapach :- )?