DARIUSZ MICHALCZEWSKI nie ma czasu na rozpamiętywanie porażki z Julio Gonzalezem. Od poniedziałku jest w ruchu i ma mnóstwo zajęć. We wtorek był w Berlinie, podczas telewizyjnego talk-show w ARD. W środę gościł w polskim Gubinie i niemieckim Gubenie, gdzie patronuję akcji "Równe szanse". Tak nazywa się jego fundacja, która ma zbliżyć młodzież do hal sportowych. Co jednak z jego przyszłością sportową Tygrysa?
- Wspomniałeś, że nie wiąże cię już kontrakt z Klausem-Peterem Kohlem i możesz pójść do najlepszego z promotorów - Dona Kinga...
- Powiedziałem - w trybie przypuszczającym. Naprawdę nie wiem jeszcze, co zrobię.
- Przejrzałem dość dokładnie "stajnię" Kinga. Nie ma w niej ani jednego boksera wagi półciężkiej. Byłbyś jedynym!
- Jeśli pójdę do Dona Kinga, to raczej nie po to, żeby wypełniać luki. Potrzebna mi będzie oferta dwóch, trzech dobrych walk, które on mógłby zorganizować. Ale nie odrzucę też żadnej innej propozycji, którą uznam za ciekawą. Nie skreślam więc starań Klausa-Petera Kohla, jeśli będzie życzliwy.
- Nie odrzucasz zatem chęci kontynuowania kariery?
- Wszystko jest naprawdę możliwe.
- Czy wiesz, że Julio Gonzalez zaczynał w USA - jako meksykański imigrant - od sprzedaży cebuli po dolarze za woreczek?
- Ja w Niemczech też jadałem suchy chleb i makaron bez dodatków, bo nie było mnie stać nawet na sos.
Rozmawiał
MAREK SERAFIN
"Nie narzekam chociaz jestem nizszy niz Cleant Eastwood, chociaz nigdy nie dolacze do grona kulturystow, chociaz nie znam setek przyslow. Nie narzekam, bo fruzie wola optymistow!" [Lona]